Mój ty termoforze, mój ty antydepresancie!

Jechaliśmy sobie w te Beskidy i mojego bardzo dobrego kolegę naszła refleksja, że (mniej więcej) „słuchaj, czyli pies to w sumie działa relaksująco i antydepresyjnie… przychodzisz do domu taki zmęczony, dobity, albo nerwy cię zżerają… a pies podchodzi – koleś, no weź się pobaw ze mną – zaczynasz się bawić i w sumie nawet nie wiesz, co cię tak denerwowało w pewnym momencie…”. A ja na to, że otóż to! Tak to już z psami jest, że są niesamowicie absorbujące, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, więc nawet jakby się miało podły humor albo mnóstwo stresu, to pies przyjdzie i zaczepi, a później to już z górki… Podobnie działają spacery, a nawet leżenie z psem pod kocykiem i głaskanie ukochanego futra.

Kiedyś należałam do osób chorobliwie nieśmiałych i tak naprawdę sobą czułam się tylko w towarzystwie psów, co wydaje się oczywiste, nie oceniają nas tak, jak ludzie, a i ich milczenie często okazuje się zbawienne. Na jakiekolwiek bardziej czułe gesty, czy słowa pozwalałam sobie tylko w stosunku do psów, przez co wychodziłam na kogoś „zimnego” w stosunku do ludzi. Bardzo często także trawiły mnie przeróżne „melancholije” i wtedy zabierałam Czikę na dłuuugie spacery… Było to idealne katharsis. Często bywało też tak, że siedząc w domu, pies zaczepiał mnie do zabawy i tak mijał długi czas, choć wydawało się, że przecież bawimy się chwilkę… a ile razy przy tym niemal popłakałam się ze śmiechu, gdyż niektóre psie wybryki, a nawet miny podczas zabawy i nie tylko) potrafią kompletnie położyć na łopatki… Oczywiście są osoby, które to w ogóle nie bawi, ale muszę przyznać, że wszelkie dziwne odgłosy moich psów, potknięcia, miny i spojrzenia potrafią sprawić, że śmieję się, jakbym usłyszała najlepszy kawał w swoim życiu. A mówią, że śmiech to zdrowie… mamy więc kolejny plus posiadania psa.

Może to już kwestia indywidualna, ale sama obecność psa w tym samym pomieszczeniu często może działać kojąco. Kiedy wyprowadziłam się z domu rodzinnego ( w którym została Czika) i poszłam na studia, bardzo często łapałam się na tym, że siedząc, odwracałam się, bo kątem oka widziałam leżącego psa, albo wydawało mi się że gdzieś się ten pies po prostu kręci. Bardzo długo zajęło mi przywyknięcie do tego, że wcale nie mam się do kogo przytulić, że nikt nie wskakuje mi nad ranem do łóżka, że na spacer mogę wyprowadzić co najwyżej śmieci, że po prostu psa zabrakło w moim życiu i mam go teraz tylko na weekendy. Ale za to moja radość była ogromna, gdy już przyjechałam do domu. Później w trakcie studiów zdarzyły się dwa miesięczne pobyty Cziki w naszym studenckim mieszkaniu i nawet to wystarczyło, abym znów zastanawiała się, gdzie ten mój pies się podział… kiedy znów wróciła do swojego obecnego miejsca zamieszkania, czyli domu mojej babci.

Teraz znów mam już w 100% swojego psa (bo Czika była taka trochę wspólna, często tak jest w rodzinach) i choć jest szczeniakiem i bardzo często jego zaczepki kończą i zaczynają się tym, że przychodzi i mocno gryzie mnie np. w nogę, to i tak widzę znów te wszystkie zalety ze wspólnego życia z psem… a jest ich dużo więcej niż poprawianie samopoczucia, czy dodatkowy piecyk na zimę… A każdy, kto kocha psy, doskonale zdaje sobie z nich sprawę…

A chyba taką najważniejszą zaletą w perspektywie człowieka… jest jednak lek na samotność, bo z psem u boku nigdy nie możemy czuć się samotni. Zawsze jest do kogo się uśmiechnąć, a nawet zagadać…

Dziś wrzucam zdjęcie Cziki, gdyż spędziłam z nią cały dzień w zeszły piątek (niesamowity kontrast między starym, a młodym psem, szczególnie na spacerze… mogłam patrzeć, gdzie idę, a nie tylko, czy Len już coś ma w paszczy :D) i udało mi się zrobić jej ładne zdjęcie, na którym nawet nie widać, że jest schorowaną staruszką.. Moja kochana 🙂

Czika
Moja 13,7 letnia Czika, o której często wspominam i pewnie nieraz jeszcze wspomnę…
a tutaj Len z kategorii pies-dowcip... zarzucanie na psa sieci z koca zawsze gwarantuje dobrą zabawę :D
a tutaj Len z kategorii pies-dowcip… zarzucanie na psa sieci z koca zawsze gwarantuje dobrą zabawę 😀
czikutek
A dorzucę jeszcze śpiącą Czikę sprzed 2 lat… czasem tak mi do niej tęskno 🙂

4 myśli w temacie “Mój ty termoforze, mój ty antydepresancie!

Add yours

  1. Oj tak wszystko co napisałaś to prawda.
    Czasem mam ciężki dzień, czasem płaczę w poduchę a ten mały Terrorysta już jest koło mnie i liże mnie po poliku, zaczepia i zachęca do zabawy, żebym już przestała się smucić 🙂
    I wtedy zwykle wszystko przechodzi, a całe napięcie gdzieś się ulatnia 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do Ramzes II Anuluj pisanie odpowiedzi

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.

Up ↑